piątek, 25 sierpnia 2017

Dwór mgieł i furii/ Sarah J.Maas


Przygodę z Sarah J. Maas zaczęłam właśnie od Dworu cierni i róż, czyli pierwszego tomu serii. Ja czytam okresowo, w pewnym miesiącu mam ochotę na kryminały, w innym na fantastykę. Akurat jej książka wpadła mi wtedy w ręce. Zdecydowanie nie żałuję.

To druga część, więc może tu być kilka spojlerów dla osób, które jeszcze nie czytały drugiego tomu.

Mimo że od czasu przeczytania tej książki minął prawie miesiąc, nadal nie jestem pewna czy ta recenzja będzie spójna. Nie wiem czy potrafię określić słowami, jakie ta książka wywarła na mnie wrażenie. A wywarła duże.


Feyra po uratowaniu Prythianu zmaga się ze wspomnieniami spod Góry. Nie potrafi przestać zadręczać się tym, że ma  krew fae na rękach. Razem z Tamlinem planują ślub. Jednak... podczas ślubu o spełnienie swojej umowy domaga się Rhysand- książę Dworu Nocy. Kiedy Tamlin zamyka Feyrę w pałacu jak w klatce, dla jej "bezpieczeństwa" Rhysand zabiera ją na swój dwór. Czy miał inne powody, by ją zabrać, niż tylko ratunek? Prythian jest ponownie zagrożony od strony Hybernii. Czy Feyra, razem ze swoimi nieokrzesanymi mocami i pomocą Rhysa, Mor, Azriela, Amreny i Kasjana zdołają ochronić Prythian przed zagrożeniem?

Coś, co od razu w tej książce pokochałam to świat. Jest tak rozbudowany, złożony, zdecydowanie podziwiam autorkę za stworzenie czegoś tak skomplikowanego, jednocześnie nietrudnego do zrozumienia. Myślałam, po pierwszym tomie, że już poznałam to uniwersum. Tak bardzo się myliłam. Autorka w pierwszym tomie uchyliła tylko rąbek tajemnicy tego świata. Poza tym... Dwór Nocy zostanie w moim serduszku jako najlepsze miejsce książkowe jakie kiedykolwiek poznałam. A było ich duuuużooo.

Ale bohaterowie... Mięknę i wracam do tego świata na samą myśl o nich. Feyre, Rhysand, Morrigan, Amren, Ciasian, Azriel- to zbiór różnych charakterów, gdzie każdy ma swoją historię, swoje idee, dla których jest w stanie poświęcić wszystko. Coś co w nich wszystkich uwielbiam- są sarkastyczni, zabawni, szczerzy do bólu. Podczas ich rozmów śmiałam się jak nigdy dotąd. Nie owijają w bawełnę, nie boją się, że kogoś zranią, jeśli mówią prawdę. Jednak Rhysand... Mój przyszły mężu, jeśli gdzieś tam jesteś, masz być taki jak on (z nietoperzymi skrzydłami może być ciężko, jak i z ciągłą nocą chodzącą za nim). Rhys jest zabawny, opiekuńczy, szczery, mroczny, potrafi zaskakiwać i nie ogranicza Feyry dla jej bezpieczeństwa ( aluzja? nie, gdzie tam). Jest tak cudownie wykreowaną postacią 


- Ponieważ zdajesz się zdeterminowana wieść życie osiadłe - powiedział - postanowiłem, że pójdę krok dalej i przyniosę ci jedzenie.
Mój żołądek skręcał się już z głodu. Opuściłam książkę na nogi.
- Dziękuję.
Zaśmiał się krótko.
- Dziękuję? Nie: »Niby książę, a służący«? Albo: »Cokolwiek chcesz, możesz to sobie wsadzić w tyłek, Rhysandzie«? - Mlasnął z udawaną irytacją. - Jakże rozczarowujące.

No czyż nie jest uroczy?

Dobra, starczy tego zachwycania się nad osobą Rhysanda (chociaż moment, w którym docenił jej uśmiech, albo się otworzył i opowiedział o tym co czuje i co zrobił, aby nikt z książąt, a tym bardziej Amarantha, nie poznał tajemnicy jego dworu, no kocham) wystarczy, że moi przyjaciele mają już dość (a noc spadających gwiazd ). Nad fabułą nie będę się roztkliwiać. Były momenty, w których wbiło mnie w fotel, w których miałam ochotę rzucić tą książką o ścianę, żeby nie działo się to, co się działo. Zakończenie- całkowicie się nie spodziewałam. Pod koniec nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć jak to się skończy, czy raczej przeczytać to jak najszybciej, żeby mieć już to za sobą. Cóż... żeby to poczuć, trzeba to przeczytać.

Co do tych scen erotycznych, na które wszyscy narzekają... W pewnym momencie było ich, jak dla mnie, za dużo, ale nie miałam wrażenia, że są przesadzone. Były prawdziwe. I co do Feyry... Nie uważałam, że była irytująca. Rozumiałam, że przez to co przeszła, pochłonął ją mrok, było jej ciężko. Podobało mi się, że nie jest idealna, że widać proces, w którym się uczy. Jest bohaterką, o której chcę czytać. Jest odważna i mimo że popełnia błędy, nie poddaje się.

Już to podsumowując. Ta książka była genialna, po przeczytaniu jej nie wiedziałam co ze sobą zrobić, jak przetrwać do tłumaczenia kolejnego tomu. Warto ją przyczytać dla samego Rhysa, a to ma jeszcze więcej zalet. Jeśli pierwszy tom niezbyt przypadł ci do gustu... spróbuj z drugim. Zdecydowanie przewyższa wszystko. 
   


Czy tylko ja już w pierwszym tomie polubiłam Rhysa? Zaimponował mi, chciałam więcej chwil z nim, żeby go poznać. Tamlin w pierwszym tomie był... mdły. Nie miałam nic do niego, po prostu nie uważałam go za genialnego bohatera. Tolerowałam go, tyle. Co do Tamlina w drugim tomie... nie mam słów. Próbowałam go zrozumieć, naprawdę, ale... no nie umiem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz